środa, 22 czerwca 2016

Rozdział 2 (cz. 2): ... usłyszeć.

I'm married to the music
For better or for worse
~You Me At Six - 'Bite My Tongue'
 
LUKE

- Tak właściwie, to dokąd idziemy? - spytała dziewczyna obciągając rękawy dżinsowej kurtki na dłonie.
- Zobaczysz - odparłem. Brawo Luke, nawet nie byłeś pewny czy się nie zgubiłeś. - Tu jest skrót - z ulgą wskazałem na zakręt w jedną z wielu ciemnych uliczek. Jednak pamiętałem właściwą drogę, pomyślałem z ulgą.
Chwyciłem ją za nadgarstek i pobiegłem przed siebie ciągnąc ją za sobą. Trochę to dziwne zachowanie jak na dwie pozornie obce sobie osoby ale wtedy nie zastanawiałem się co w danym momencie robiłem. Zatrzymałem się, gdy drogę zagrodziło nam metalowe ogrodzenie.
- Dasz radę przejść na drugą stronę? - spytałem dla pewności.
- Prawdopodobnie - wzruszyła ramionami.
Powoli zbliżyła się do ogrodzenia i wczepiła palce w siatkę, potem robiąc to samo z czubkami trampek. Zaczęła się wspinać, będąc przy szczycie ostrożnie przełożyła nogi na drugą stronę, a potem zaskoczyła na ziemię i odwróciła się zerkając na mnie.
- Twoja kolej, Luke - powiedziała takim tonem, jakby rzucała mi wyzwanie.
Z krzywym uśmieszkiem na ustach odsunąłem się trochę, żeby wziąć rozbieg. Podbiegłem do kontenera ze śmieciami, wskoczyłem na niego, z niego podskoczyłem wyżej chwytając się krawędzi parapetu jednego z okien, a potem odbijając się od niego wskoczyłem wyżej i opierając się na rękach przerzuciłem swoje ciało na drugą stronę ogrodzenia, a tam zeskoczyłem zwinnie na ziemię.
- Zawsze się tak popisujesz? - Skrzyżowała dłonie na piersi.
Uśmiechnąłem się widząc błysk rozbawienia w jej ciemnych oczach.
- Tylko w środy - stwierdziłem posyłając jej jeden z wyćwiczonych uśmieszków. - No i przed pięknymi dziewczynami - dodałem po chwili.
- Chodźmy już - odparła udając niewzruszoną, ale delikatny uśmiech majaczył na jej ustach, a na policzkach wykwitły rumieńce.
Po kilku minutach byliśmy na miejscu. Jeden z małych placów w mieście, który znalazłem na początku mojego pobytu tutaj, wyglądał o tej porze całkiem nieźle. Fontanna w jego centrum rozchlapywała wodę wokół, odbijając refleksy ze świateł ulicznych latarni. W okolicy było kilka restauracji, z których dochodziły różne melodię, gdzieś pod jakimś dachem stał facet z gitarą powoli pociągając za struny, ludzie kręcili się w różnych miejscach, samochody przyjeżdżały z cichym warkotem.
- Zatrzymajmy się tutaj - ustałem w pobliżu jednej z restauracji.
Rozejrzałem się, sprawdzając, czy dookoła nas nie ma kogoś, kto mógłby przeszkodzić mi w tym co miałem zamiar zrobić. Ale miejsce było idealne. Na drzewie przy którym się zatrzymaliśmy wisiały białe lampki choinkowe i nie wyglądało na to, żeby ktokolwiek miał do nas podejść.
- Nie wiem co chcesz mi tu pokazać - rozejrzała się wokół.
- Zaraz zrozumiesz - powstrzymałem ją przed powiedzeniem dalszych słów. - Wiesz z melodią jest jak z pisaniem książek. Z ilością ozdobników nie można przesadzić, czasem liczą się tylko te rzeczy, które są niemal nie zauważalne.
Kiwnęła głową z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Pokaże ci jak to wygląda, ale musisz mi zaufać.
- Będę tego żałować? - dopytała podejrzliwie.
- Bardzo możliwe. Ale to jedyne ryzyko - dodałem błyskawicznie. - Zgadzasz się?
Przeczesała ręką włosy, rozejrzała się po placu, a dopiero potem powiedziała: - Okay.
- Zamknij oczy i nie waż się podglądać - rozkazałem.
Przymknęła powieki, ale tylko na chwilę, bo gdy zrobiłem krok w jej stronę natychmiast je otworzyła przypatrując mi się z uwagą.
- Miałaś nie patrzeć - westchnąłem.
- Ciężko jest się zgodzić, gdy nie mam pojęcia, co chcesz zrobić - odparła.
- Boisz się? - spytałem z uśmiechem.
- Nie! - wykrzyknęła oburzona. - Śmiesz wątpić? - wskazała na mnie oskarżycielsko palcem.
- Ani trochę - uniosłem dłonie w geście obrony.
- No i bardzo dobrze - zamknęła oczy i skrzyżowała ręce na piersi. - Cokolwiek masz robić, zaczynaj - rozkazała.
Stanąłem za jej plecami, jedną dłoń położyłem jej na ramieniu, a drugą zakryłem jej oczy.
- To tak dla pewności, że tym razem nie będziesz podglądać - wyjaśniłem szepcząc jej na ucho. - Teraz się skup i powiedz mi co słyszysz.
- Tylko twój głos - prychnęła.
- Och, Lili, błagam skup się - westchnąłem. - Wiesz, o ile w książkach potrzebny jest wzrok, to w muzyce tylko słuch. Trzeba odczuwać nawet najcichszy dźwięk, żeby złożyć z nich idealną symfonię- szeptałem. - Dlatego teraz, gdy przestanę mówić, wsłuchaj się i mów o tym co cię otacza.
Zamilkłem w oczekiwaniu na jej głos. Oparła się plecami o moje ciało, co mimowolnie wywołało uśmiech na mojej twarzy. Dla mnie było to jak mały, początkowy akt zaufania.
- Słyszę plusk fontanny... - wyszeptała. - I szum drzew... - dodała po chwili - powolną melodię na gitarze... uderzenie o siebie sztućców, są jeszcze odgłosy aut.
- Jeszcze, Lili - ponagliłem ją. - Pomyśl inaczej. Szukaj tego co wcześniej nie przykuło twojej uwagi, to co tylko ty możesz usłyszeć.
- Stukanie obcasów o chodnik - zaczęła.
- Inaczej.
- Szum wiatru... - wypowiedziała dziwnym tonem. - Bicie mojego serca - niepewność w jej głosie się pogłębiła. - Twój oddech.
- Dobrze, myślę, że tyle wystarczy - wyszeptałem, przypadkowo muskając ustami jej ucho. - Teraz znajdź w tym melodię.
- Nie ma tu melodii.
- Ależ oczywiście, że jest. Tylko nie pozwalasz jej zagrać dostatecznie głośno. Pozwól sobie to poczuć - zasugerowałem.
Zacząłem delikatnie wystukiwać rytm na jej ramieniu, starałem się ją ukierunkować w odpowiedni sposób. Staliśmy tak dłuższą chwilę. Potem zacząłem nucić jakąś melodię, która łączyła się z dźwiękami, dochodzącymi zewsząd do naszych uszu. Oddech dziewczyny uspokoił się, niczym podczas snu.
Można powiedzieć, że byłem skrępowany. Była pierwszą osobą, której pokazałem tą ukrytą w głębi cześć siebie. Może i zrobiłem to za sprawą impulsu, emocji i chwili, ale sądziłem, że nie będę tego żałować. Przynajmniej taką miałem nadzieję.
Po pewnym czasie dziewczyna położyła swoją dłoń na mojej i zsunęła ją ze swoich oczu. Gdy to zrobiła splotła swoje palce z moimi. Ale po chwili, chyba gdy zdała sobie sprawę z tego co właśnie zrobiła, puściła moją dłoń i zwiększyła dystans pomiędzy nami o jeden krok.
- Na ilu dziewczynach to wypróbowałeś - zapytała wpatrując się w czubki swoich trampek.
- Jesteś pierwszą, której to pokazuje - wzruszyłem ramionami z uśmiechem, który ona od razu odwzajemniła, gdy tylko na mnie spojrzała.

************
Jeżeli zainteresuje to kogokolwiek kto tu zagląda, to informuję, że to opowiadanie dostępne jest również na wattpadzie.

https://www.wattpad.com/myworks/72878337-jeste%C5%9Bmy-artystami 

Rozdział 2 (cz. 1): Pozwól sobie...

LILIANA

Moją jedyną pasją przez całe życie były książki. No i wkurzanie ludzi, ale to się raczej nie liczy.
Pisałam własne dzieła, a sukces osiągnęło jedynie to, które pisałam tylko dla odstresowania, to które w ogóle nie wymagało myślenia przez czytelnika owego dzieła.
Opowiadanie Let you know  było o Lucy, czyli dziewczynie, która jest ideałem z wyglądu i charakteru. Niczego się nie boi, jest piękna, facetów ma na pęczki. Taka typowa Maryśka z milionów innych opowiadań m. O byciu kimś takim marzy każda nastolatka, muszę przyznać, że ja też. Opisywałam jej rozterki życiowe, które ograniczały się do tego czy chcę być z chłopakiem o imieniu Calen, czy może woli Kevina.
Po pewnym czasie, zdałam sobie sprawę z jednego błędu, jaki popełniłam pisząc to. Mianowicie nie miałam nic wspólnego z Lucy, nie potrafiłam się z nią utożsamiać.
No ale poprawić starych rozdziałów nie mogłam, to ja musiałam się zmienić.
I w ten oto sposób stałam się niemal żywą wersją bohaterki opowiadania. A nie zawsze było to dobre.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Piątek nadszedł szybciej niż mogłam się spodziewać i raczej nie muszę wspominać o tym, że myślałam tylko o Luke'u. Mogę zwalić to na fakt, że przy drugim spotkaniu śpiewał pod moim oknem, ale nie oszukujmy się.
Chwilę po umówionej godzinie pojawiłam się pod Benny's. Nie nazwę tego modnym spóźnieniem, bo po prostu się nie wyrobiłam na czas. Co poradzę, że taka jest moja natura.
Stresowałam się. Teraz patrząc na to z innej perspektywy, nawet śmieszy mnie tamtą sytuacja. Trochę mi zajęło zanim się ogarnęłam i weszłam do środka, gdzie od razu rzuciła mi się w oczy jego sylwetka przy barze. Podeszłam do niego z lekkim uśmiechem na ustach, którego zadaniem było maskować moją niepewność.
- Cześć - przywitałam się, a potem usiadłam na stołku obok niego.
Moją uwagę przykuł siniak na jego twarzy, ale uznałam, że nie będę pytać. W tej sytuacji albo by skłamał, albo unikał odpowiedzi. Ja pewnie zrobiłbym to samo.
- Hej - odpowiedział obdarowując mnie szelmowskim uśmieszkiem.
Zastanawiałam się jak powinnam się ubrać. Myślałam, że czarne rurki, znoszone converse, bokserka i dżinsowa kurtka nie są najlepszym zestawem na - czymkolwiek mogło być to spotkanie - randkę (?!). Jednak biorąc fakt, że miejscem spotkania było Benny's lepiej było nie zakładać sukienki i obcasów (w których swoją drogą chodzenie nie szło mi najlepiej) zważając na osobników lubiących się tam pojawiać.
Ale Luke miał na sobie czarne poprzecierane spodnie, zwykłą koszulkę w identycznym kolorze, i skórzaną kurtkę. Więc nie miałam co się obawiać, że ubrałam się niestosownie.
- Na szczęście dziś nie ma nikogo na scenie - stwierdził blondyn.
- Uwierz mi, że może być jeszcze gorzej - ostrzegłam go. - O północy zaczyna się karaoke i wtedy lepiej, żeby nas tu nie było.
- Masz zamiar uciec mi jak kopciuszek? - spytał.
- A co? Chcesz być moim księciem? - roześmiałam się. To nie był dobry tekst, stwierdziłam po chwili.
- Jeżeli tego sobie życzysz księżniczko - wyraźnie zaakcentował ostatnie słowo. To miało brzmieć tak arogancko?
- Och, błagam nie nazywaj mnie tak - zaprotestowałam. - To najgorsze określenie na jakąkolwiek dziewczynę, zbyt pospolite - wyjaśniłam. - A jeżeli już to jestem królową.
- Masz o sobie wysokie mniemanie - zdziwił się.
- Ty też nie wyglądasz jakbyś miał problemy z samooceną - odparłam.
Podszedł do nas barman. Cieszyłam się, że James nie miał wtedy zmiany. Pewnie włączył by mu się jakiś opiekuńczy instynkt i kazał się odwalić ode mnie każdej osobie (szczególnie męskiej płci). Następnie poprosiłby kogoś o zastępstwo i odprowadził mnie pod same drzwi do domu.
- Chcesz coś? - spytał mnie.
- Możesz wybrać za mnie. Zobaczę, czy masz dobry gust - uśmiechnęłam się niczym kot z Cheshire (a przynajmniej miałam nadzieję, że wyglądam tak, a nie jakby ktoś uderzył mnie w twarz). Na szczęście odwzajemnił mój uśmiech, więc chyba osiągnęłam efekt bliski zamierzonego.
Chwilę później barman postawił przed naszą dwójką dwie butelki coli.
- Podobno nie jesteś wystarczająco stara, żeby pić - wyjaśnił.
I nie mam też pozwolenia, żeby włóczyć się po nocy (przynajmniej dopóki mieszkam z Beth), pomyślałam. Na szczęście Elizabeth pracując w szpitalu, zazwyczaj dostawała nocne dyżury. Wiązało się to z tym, że nie było jej od dwudziestej drugiej, do szóstej nad ranem, a ja mogłam swobodnie kłamać, że spałam grzecznie przez czas jej nieobecności.
Niestety z tym piciem to słabo wyszło. Ostatnio powiedziałam głupotę i teraz się to na mnie mści.
Ugh. Dlaczego musiał to zapamiętać?!
- Ty też nie jesteś? - spytałam wskazując ręką na jego butelkę.
- Technicznie rzecz biorąc mam dwadzieścia jeden lat. Nie piję dlatego, że jestem tu z tobą. Drobne pokłady kultury i taktu gdzieś jeszcze w sobie mam - oznajmił z uśmiechem.
Jak miło.
- Powiedz mi, Lili - wypalił nagle ni z tego ni z owego. - Co taka dziewczyna jak ty, robi w miejscu takim jak to. Tak naprawdę. Jestem cholernie ciekaw.
Zastanowiłam się chwilę zaciskając usta i przygryzając policzki od środka. Przeklęty nawyk. Chociaż... Lepsze to niż przygryzanie wargi, niczym bohaterka Pięćdziesięciu twarzy Grey'a.
Powiedzieć czy nie powiedzieć?
- Można stwierdzić, że najzwyczajniej lubię obserwować ludzi. Wyobrażam sobie historię każdego z nich, myślę co sprawiło, że konkretnej nocy pojawili się tu. - Kiwnął głową na znak, że rozumie. - Inspirują mnie.
- Jesteś malarką? Trochę niezbyt to pasuje do wymyślania historii, ale ostatnio rysowałaś - zastanowił się.
- Pisarką. Co prawda amatorką, ale z przeogromną ambicją - powiedziałam. - A ty? Kim jesteś? Kimś musisz. Artysta rozpozna artystę.
- Muzyk amator - wzruszył ramionami.
- To raczej od ciebie nie wymaga przesiadywania w barach, żeby potrafić się wczuć w emocje każdej osoby - odparłam. Po chwili zdałam sobie sprawę, że zabrzmiało to trochę złośliwie i wyniośle. Już miałam się wytłumaczyć, gdy on się odezwał.
- Oczywiście, że wymaga! - zaprotestował. - Piosenki to też słowa, nie tylko melodia. A jedno i drugie trzeba napisać.
- Prawie rozumiem. Prawie - ostatnie słowo wypowiedziałam z naciskiem. - Rozumiem jak pisze się książki. Ale nie mam pojęcia jak pisać piosenki. To dla mnie za krótkie by się na nich skupić, włożyć w nie serce.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć.
- Och.
Jak widać nie tylko ja mogłam należeć do osób zamkniętych w sobie, nie pozwalających sobie na kontakt z innymi. Tym razem, chciałam pozwolić sobie na więcej.
- Ale mogę pokazać. - Zeskoczył ze stołka i wyciągnął dłoń w moją stronę. - Chcesz, żebym to zrobił?
Z uśmiechem na ustach chwyciłam jego dłoń wyciągniętą w moją stronę.

Rozdział 1 (cz. 2) : ...a muzycy są jeszcze gorsi od nich.

So let's run away
They will have to find another heart to break,
Why don't we just run away,
Never turn around, no metter what they say
We'll find our way
~All Time Low - 'Runaways'


LUKE 

Myślałeś kiedyś o ucieczce? O rzuceniu wszystkiego nie zwracając uwagi na możliwe konsekwencje?
   Wiele osób chce uciec, nie ważne dokąd, nie ważne kiedy, jak i z kim. Po prostu chce się uwolnić, móc być z dala od czegoś, co tylko przysparza nam stresu i problemów.
   Ja uciekłem od wszystkiego i to aż na inny kontynent.
   Dlatego w tamtym momencie w poniedziałkowy poranek o szóstej nad ranem obudziłem się w pustym mieszkaniu z bólem głowy, nie potrafiąc przypomnieć sobie szczegółów ostatniej nocy.
   A raczej mogłem, bo nie wypiłem aż tyle, żeby urwał mi się film. Po prostu tak wolałem. Odpuścić, zapomnieć,  ruszyć do przodu. Jak zawsze.
   Podniosłem się z materaca, który służył mi za łóżko i ruszyłem do łazienki, która była jedynym pomieszczeniem, które porządnie wyglądało. W reszcie były tylko położone panele na podłodze, oprócz kuchni, gdzie stała kuchenka i szafka ze zalewem. Można to było prawie nazwać pustostanem.

   Cóż... Na tyle było mnie stać. A i tak było to lepsze niż mój samochód, w którym mieszkałem przez kilka pierwszych tygodni.
   Ogarnąłem się, a potem wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do auta i wyjąłem komórkę, żeby sprawdzić adres, który zdobyłem poprzedniej nocy (a zdobycie go naprawdę wiele mnie kosztowało). Mogłem pojechać do jedynej osoby, która mogła (ale nie musiała) mieć do mnie choć trochę szacunku, albo miałem możliwość kolejny raz uciec.
Za dużo razy już uciekłem.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Ze wszystkich żenujących momentów mojego życia ten jeden - gdy stałem na schodach przed małym domem przy plaży, czekając aż ktokolwiek otworzy mi drzwi - mogłem śmiało zaliczyć do pierwszej dziesiątki.
W końcu drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się chłopak o włosach zafarbowanych na zielono. Michael Clifford - mój były przyjaciel.
Dlaczego były? Nie wiem czy w tym momencie ja albo on byliśmy w stanie określić się tak nawzajem.
Zlustrował mnie obojętnym spojrzeniem. Przez chwilę po prostu staliśmy patrząc się na siebie, ja byłem pełen niepewności, a co działo się w jego głowie mogłem tylko zgadywać. Nie zrobiłem nic, nie odezwałem się ani słowem, jedynie czekając na jakiekolwiek zdanie od niego. Chociażby 'wynoś się' byłoby w tej chwili znaczące, bo nie byłoby kłamstwem, których w ostatnim czasie wiele się nasłuchałem.
Z moich rozmyślań do rzeczywistości przywrócił mnie jego cios, prosto w moją szczękę. Należało mi się. Uderzył mnie tak mocno, aż zatoczyłem się do tyłu i musiałem przytrzymać się barierki od werandy, żeby nie upaść. Instynktownie przyłożyłem dłoń do obolałego miejsca, czując jak powoli zaczyna puchnąć.
Ale nadal tam stałem, czekając co nastąpi dalej.
Michael ciężko dyszał, całe jego ciało drżało. Jednak nie obawiałem się kolejnego ciosu, a jedynie słów, które miałem lada moment usłyszeć.
- Wiesz, że twoi rodzice twierdzili, że jesteś w Melbourne? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Ash za to upierał się, że rezerwowałeś lot do Londynu. A Calum mówił, że w twoich planach był Nowy Jork - wypomniał mi z bólem.
- Byłem w niektórych z tych miejsc - spojrzałem gdzieś w bok, byle tylko uniknąć jego wzroku.
W tamtej chwili zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. I nie, nie chodzi mi o to, że Clifford ma niezły prawy sierpowy. Zdałem sobie sprawę, że na tym świecie nie istnieje osoba bardziej niebezpieczna i nieprzewidywalna niż zraniony przyjaciel.
- Fajnie, że miałeś frajdę z tego, że oszukałeś osoby, którym na tobie zależy - widziałem jak mocno zacisnął dłonie w pięści, jakby przygotowywał się do kolejnego uderzenia.
- Nie taki byk mój cel - wyznałem opuszczając bezwładnie ramiona wzdłuż ciała.
- Więc co robiłeś? - prawie wykrzyczał. - Nie dawałeś żadnego znaki życia! Z kim byłeś? Gdzie mieszkałeś?
Wyjąłem kluczyki z kieszeni i uniosłem je na wysokość jego oczu.
- W moim aucie - powiedziałem uśmiechając się lekko.
- Jakim cudem ty jeszcze żyjesz? - spytał kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Bez ciebie było ciężko.
W końcu Clifford nie wytrzymał i parsknął gorzkim śmiechem, po czym przyciągnął mnie do siebie i zamknął w przyjacielskim uścisku.
- No ja myślę, Luke.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Z przyjaciółmi tak to jest, że możesz ich wkurzać na każdy możliwy sposób, ale jeśli ta przyjaźń jest prawdziwa, to oni cię nie opuszczą.
Oczywiście to nie gwarantuje tego, że w zemście nie obiją ci twarzy (tak jak mi) ale wtedy będziesz wiedzieć, że ci się należało.
Właśnie o takich rzeczach myślałem, gdy siedziałem na plaży za domem Mike'a przyciskając do twarzy worek z lodem.
- Masz wszystkie zęby na miejscu? - zapytał mnie, gdy wyszedł z domu z dwoma butelkami piwa.
- Tak - powiedziałem posyłając mu kpiący uśmiech. - W liceum biłeś się lepiej - dodałem.
- Nie miałem na kim ćwiczyć - podał mi butelkę i usiadł na piasku obok mnie.
Dzień był dość chłodny jak na San Francisco, na plaży byłem tylko ja i on, bo przychodzili tu tylko ludzie mieszkający w pobliżu.
- Więc co sprawiło, że uciekłeś? - Mike odezwał się po dłuższej chwili.
- Wydaje mi się, że znasz odpowiedź na to pytanie - powiedziałem.
- Camille? To przez nią? - spytał.
- Nie - pokręciłem przecząco głową. - Nawet nie umiem tego dokładnie wyjaśnić.Odgarnąłem z twarzy włosy potargane przez wiatr.
- Spróbuj.
- Po prostu miałem ambitny plan, który niezbyt pokrywał się z tym wszystkim, czego moi rodzice, dziewczyna, a nawet część przyjaciół chciała dla mnie.
- Wypaliło coś z tego? - spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie.
- To dlaczego nie odzywałeś się przez niemal trzy lata? Co nie pozwalało ci wrócić?
Pociągnąłem długi łyk z butelki tylko po to, żeby możliwie jak najdłużej nie musieć odpowiadać.
- Duma - prychnąłem pod nosem.
Kiwnął tylko głową na znak, że mnie rozumie.
- A co działo się z tobą? Z chłopakami? - spytałem.
Odłożyłem lód na piasek obok siebie.
- Kontakt z nimi też mi się popsuł - wypowiedział to bez cienia wyrzutu w moim kierunku. Ale mimo to wiedziałem, że to moja wina. - Ash podobno jest w Los Angeles, studiował tam ekonomię. Calum pojechał do Nowego Orlenu za jakąś laską. Nie ma pojęcia co u nich - westchnął.
- A co z tobą?
- Mieszkam tu, pracuję naprawiając auta, żyję chwilą - wymienił konkrety i opróżnił butelkę do końca.
Mike spojrzał na mnie i wybuchł śmiechem.
- Jakie to wszystko jest nienormalne! - wykrzyknął. - Zjawiasz się u mnie po trzech latach, ja na starcie uderzam cię w twarz. A teraz siedzimy tu i rozmawiamy, jakbyśmy nadal byli tymi samymi dzieciakami z liceum.
- I co w tym złego? Oczywiście uderzenie mnie w twarz było najgorszą częścią tego dnia - wspominałem mu.
- Mi tam się podobało - uderzył mnie lekko w ramię, a potem podniósł się, otrzepał spodnie i podał mi rękę, żebym ja też wstał.
- Co robimy? - spytałem, gdy kierowaliśmy się w stronę domu.
- To co zawsze na zgodę. Idziemy pograć na gitarach - poklepał mnie po ramieniu i wsunął się do środka domu.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Nad ranem we wtorek wysiadłem z auta w pobliżu swojego domu. Zegarek na moim nadgarstku wskazywał szóstą pięćdziesiąt, ale nie byłem aż tak zmęczony mimo, że cały dzień spędziłem z Cliffordem. Noc w sumie też, bo po tym gdy rozmawialiśmy przez kilka godzin, nadrabiając trzy stracone lata, stwierdził, że na trzeźwo nie jest wstanie przetrawić tyle informacji. Dlatego pojechaliśmy do baru, a potem na mnie spadł obowiązek odwiezienie jego pijanego tyłka do domu. Miał naprawdę słabą głowę.
Przeczesałem palcami włosy i skierowałem się w kierunku wejścia do swojego mieszkania. Wybrałem drogę na tyłach budynków, która była krótsza. W tamtym miejscu mogłem wejść do swojego mieszkania po schodach przeciwpożarowych, co zaoszczędziłoby mi spotkania z jakimś pijakiem, który często sypiał na klatce schodowej.
Przechodząc tamtędy obok innego budynku usłyszałem nucenie piosenki. Przystanąłem na chwilę, by skupić się na znanej mi melodii.
- Well somebody told me that i would be a dreamer for life - głos był cichy i melodyjny, dziewczęcy.
Dochodził gdzieś z góry, zapewne ktoś siedział na schodach przeciwpożarowych, albo miał otwarte okno.
- Somebody told me that I would never reach the other side. Well you say I'm old news, but cross your fingers I'm your to lose. What if i told you, things will never improve.
- And if I've lived a lie, will someone meet me on the other side - sam zacząłem cicho śpiewać.
Głos umilkł.
- So I can burn out bright. So I can burn. So I can burn.
Z okna na trzecim piętrze wyjrzała jakaś osoba. Chwilę zajęło mi rozpoznanie w niej dziewczyny z baru - Lili.
- Wcześniej bazgrałeś po moim rysunku, a teraz wcinasz się w moją piosenkę - uśmiechnęła się, albo skrzywiła ciężko mi to było ocenić z tak dużej odległości, dodatkowo patrząc w górę.
Jedno było pewne rozpoznała mnie.
- Z tego co wiem, to piosenka Josha Franceschi, nie twoja - odparłem posyłając jej szelmowski uśmieszek.
- Ale teraz ja ją śpiewałam - oparła się przedramionami o parapet.
- Ja też.
- Byłam pierwsza - zaprotestowała.
- A ja drugi. Czy to coś zmienia? - spytałem.
- Tak. Sprawia, że zaczynasz mnie irytować - odgarnęła ciemne loki z twarzy.
- Wcześniej tego nie robiłem? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Nie aż tak. Co tu robisz, Luke?
- Wracam do domu - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Pamiętam, że miałeś powiedzieć mi coś o sobie, przy następnym spotkaniu - wspomniała. - A ty pamiętasz, że to powiedziałeś?
- Może przy kolejnym.
- Myślisz, że chcę znów cię spotkać?
- Kto by nie chciał? - oboje cicho się roześmialiśmy. - Możesz być znów w Benny's w piątek? - spytałem.
- Najpierw muszę zdecydować, czy chcę się jeszcze z tobą spotkać - odpowiedziała odsuwają się od okna.
- Co to znaczy? - dopytałem chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź.
- Do zobaczenia, Luke.


Rozdział 1 (cz. 1): Pisarze to szaleńcy, którzy dobrze sie maskują...

Objawiać sztukę, ukrywać artystę - oto cel sztuki. ~ Oscar Wilde "Porter Doriana Graya"


LILIANA
Lucy obróciła się w kierunku chłopaka.
- Co powiedziałeś? - syknęła.
Wściekłość opanowała jej ciało do tego stopnia, że cała dygotała. Dłonie silnie zaciśnięte w pięści sprawiały, że czuła jak paznokcie wbijają się w jej skórę.
- To co usłyszałaś - odpowiedział z uśmiechem pełnym jadu.
- Nienawidzę cię - powiedziała, a potem odwróciła się i odeszła.
Mimo łez zbierających się w kącikach oczu, poszła przed siebie z głową wysoko uniesioną.
A on nadal stał w tym samym miejscu, oniemiały po słowach jakie wpłynęły z jej ust. 'Nienawidzę cię' tyle razy zdarzało się, że coś zgrzytało pomiędzy nimi, ale jeszcze nigdy nie powiedziała czegoś, co było w stanie zranić go tak bardzo.
Uśmiechnęłam się pod nosem i kliknęłam na przycisk z napisem opublikuj, a potem zamknęłam laptopa i położyłam go na biurku.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 
 
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, czy naprawdę jesteś wolny? Co to słowo 'wolność' znaczy?
Otóż według mnie nikt z nas nie jest do końca wolny. Nie ważne czy masz pięć, piętnaście, dwadzieścia pięć czy pięćdziesiąt lat, zawsze istnieje coś (w gorszych przypadkach ktoś) co wiąże nam ręce niczym żelazny łańcuch. Mogą to być rodzice, praca, ukochana, dziecko, projekt do wykonania, praca domowa do odrobienia, dosłownie cokolwiek.
W moim wypadku, mając osiemnaście lat, była to szkoła.
Toteż właśnie w ten poniedziałkowy poranek musiałam zerwać się z łóżka, doprowadzić do stanu używalności i wybiec z mieszkania, gdy uświadamiam sobie, że jestem już spóźniona na pierwszą lekcję. Zwyczajna rutyna.
Jednak punktualnie (choć zależy jak i dla kogo) o ósmej (piętnaście, ale o tym wspominać nie warto) wbiegłam do szkoły trzymając w dłoni kubek po napoj bogów w środku. Co będę tłumaczyć, tamtego ranka bez dawki kofeiny nie byłabym w stanie funkcjonować.
W pośpiechu wyrzuciłam kubek do kosza i zapukałam w drzwi sali chemicznej, by zaraz wpaść tam z uśmiechem pełnym skruchy.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - powiedziałam.
- To kolejny raz w tym miesiącu, panno Eastwood - złośliwy ton nauczycielki nie robił już na mnie wrażenia. - Zapraszam do tablicy.
Jakby inaczej!?
Mogłam cieszyć się z tego, że podobne zadanie rozwiązałam ucząc się jakiś czas temu. Oczywiście to nie znaczyło, że to potrafiłam, ale moja odpowiedź była bliska poprawnej.
Udało mi się przetrwać te lekcje, najgorsze tego dnia miało niestety jednak nadejść.
- Anie! - przeraźliwy pisk przebił się przez gwar licealistów wysypujacych się z sal na korytarz.
Skrzywiłam się lekko, ale gdy odwróciłam się w kierunku osoby, która to wykrzyknęła końcówkę mojego imienia uśmiechałam się jednym z wyćwiczonych uśmiechów.
- Hej, Jessie - zwróciłam się do niskiej blondynki, która nawet na szpilkach nie dorównywała mi wzrostem.
- Dlaczego nie było cię na mojej imprezie w piątek? - spytała.
- Byłam bardzo zajęta. Domyślam się, że wiele mnie ominęło, co? - staram się odwrócić jej uwagę od powodu mojej nieobecności.
- Właśnie! Nie uwierzysz co się stało - w tym momencie zaczęła opowiadać mi historie o... nie mam pojęcia czym, nie słuchałam jej.
- Wybacz, Jessie - przed nami pojawia się moja przyjaciółka Nori - Ale muszę zabrać Annę ze sobą.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Pomachałam do farbowanej blondynki na pożegnanie, starając utrzymać się na twarzy sztuczny uśmiech i pozwoliłam zaciągnąć się w kierunku szafek.
- Co ta szmata od ciebie chciała? - zadała mi pytanie, gdy ustałyśmy pod moją szafką.
- Dowiedzieć dlaczego nie było mnie w piątek - wzruszyłam ramionami i otworzyłam szafkę, by wrzucić do środka niepotrzebne książki.
- Znów siedziałaś w tym obskurnym barze, prawda? Przecież i tak nigdy nie ma tam nikogo fajnego.
Teraz był. Moje myśli zaczęły błądzić wokół blondyna z kolczykiem w ustach. Szybko się opamiętałam i przytomniej spojrzałam na blondynkę przed sobą, która w tym momencie bawiła się końcówkami włosów zafarbowanymi na fioletowo.
- Coś się stało na tej imprezie? - dopytałam z powodu jej dziwnego zachowania.
- Nie, chociaż... Zapomnij. Widzimy się na lunchu - krzyknęła, gdy się ode mnie oddalała.
- Cokolwiek - prychnęłam pod nosem.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Gdy usiadłam na stołówce Nori obowiązkowo zaczęła ten nieprzyjemny temat.
- W necie jest nowy rozdział.
- No i co w związku z tym? - odpowiedziałam lekceważąco.
- Naprawdę jest niezły, powinnaś przeczytać. Lucy wymiata - uśmiechnęła się rozmarzenie.
Jest jedną rzecz, której moją przyjaciółka o mnie nie wie. To, że te wypociny, które ona tak namiętnie czyta w internecie (ona i chyba każda dziewczyna w moim liceum) są mojego autorstwa. No ale tego nie wie nikt i nikt nie powinien się dowiedzieć.
- Wybacz, ale wolę poczytać coś, co jest prawdziwą książką.
Sięgnęłam do torby i wyjełam z niej jakąś starą podniszczoną książkę, której tytułu nie potrafię sobie teraz przypomnieć i zaczęłam czytać.
- Wolisz jakąś tandetną literaturę niż coś co jest życiowe i naprawdę pouczające, pełne emocji...
- Tak. Wolę tandetną literaturę. Coś jeszcze? - wkurzyłam się, jak zwykle. Wolałam udawać, że tego nienawidzę niż się wygadać.
- Ale przeczytasz? - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jak znajdę chwilę to przeczytam, żebyś mogła mi się wygadać - odparłam i wróciłam do książki.
Och, czasami miałam swoją przyjaciółkę za kompletną idiotkę. W opowiadaniu było tyle wskazówek dotyczących autora, jednak nikomu do tej pory nie udało się tego domyślić.
- A tak w ogóle, czy Jessie dalej myśli, że masz na imię Anna? - wskazała na mnie plastikowym widelcem.
- Prawdopodobnie. Nikt jej nie uświadomił, że Anna, to skrót od Liliana. Z dwojga złego wolę to niż, jakby chciała mówić na mnie Lili - wzdrygam się.
- Wyobrażasz sobie jej skrzeczący głos? - Nori i ja wybuchłyśmy śmiechem.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Wieczorem gdy byłam w domu usiadłam przy biórku i zabrałam się za pisanie kolejnego rozdziału. Nijak mi to nie szło.
Przez cały dzień myślami byłam przy chłopaku poznany w piątek w nocy. Nie uznawałam tego za nic nadzwyczajnego, zawsze tak miałam po spotkaniu kogoś nowego, znaczy sie przez następny tydzień myślałam o tej osobie, a potem zapomniałam o jej istnieniu.
Tylko, że w Luke'u było coś co sprawiało, że nie potrafiłam o nim zapomnieć. Od tak urok chłopaka, przed którym ostrzega się dziewczyny.
W dużej mierze myślałam o nim, bo przypominał mi Calena - głównego bohatera mojego opowiadania. Był tajemniczy i miał coś w swoim spojrzeniu, co samo w sobie sprawiało, że człowiek był jak sparaliżowany i nie potrafił oderwać wzroku, dopóki on tego nie zrobił.
Przerwałam swoje rozmyślenia, bo usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, gdzie już była Beth robiąca sobie kawę.
- Wyglądasz koszmarnie, mamo - powiedziałam.
Elizabeth, częściej zwana Beth nie była do końca moją mamą. W skrócie wyglądało to tak: Moja matka zmarła gdy miałam pięć lat, wtedy też mój tata pogrążył się w żałobie z której wyciągnąć potrafiła go tylko Elizabeth. Zostali małżeństwem po dwóch latach znajomości, a Beth zatroszczyła się o mnie jak o własną córkę, niszcząc w ten sposób stereotyp o złej macosze.
- Wiem, przeprowadzałam ciężką operację, dosłownie trzy godziny stania nad pacjentem - opadła zmęczona na krzesło.
- Tata się odzywał? - spytałam.
- Mhm. Zarezerwował nam bilety na lot za miesiąc, ale może uda mu się wyrwać z Londynu wcześniej - uśmiechnęła się.
- Byłoby świetnie - potwierdziłam.
Nigdy nie widziałam osób tak tęskniących za sobą jak Beth i mój ojciec. Jednak musiał pracować w Anglii i przyjeżdżał do nas co jakiś czas zostając na około miesiąc.
- Nie możesz się doczekać, co? - dopytałam.
- Tak. Jednak wolałabym jechać do niego niż on znów do nas. Będzie tylko narzekał i pewnie znów stwierdzi, że powinnyśmy się przeprowadzić.
No tak. Mimo, że pieniędzy nam jakoś szczególnie nie brakowało, to mieszkałyśmy w małym mieszkaniu na przedmieściach.
Ale ja i moja macocha lubiłyśmu to miejsce, bo miało swój klimat. Cały budynek zbudowany z czerwonej cegły był porośnięty bluszczem, a w każdym mieszkaniu byli ludzie, których nie znalazłoby się nigdzie indziej. Ale opowiem o nich innym razem.
- Muszę zadzwonić do Nori - powiedziałam po przypomnienieniu sobie o rozmowie, którą odbyłyśmy na stołówce.
Pognałam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, w międzyczasie wybierając numer do przyjaciółki.
- Halo - jej głos zabrzmiał w słuchawce.
- Przeczytałam - mówię uśmiechając się, lecz staram się utrzymać chłodny ton, jakbym mówiła o czymś okropnym.
- Super! - zapiszczała. - Nie rozumiem Calena, jest taki jakiś niogarnięty życiowo. Ale Lucy to najlepsza postać z jakiejkolwiek książki, którą kiedykolwiek przeczytałam!
Nie było dużo tych książek - pomyślałam.
Rozmawiałam z nią jeszcze godzinę. Ja narzekałam, ona wychwalała treść opowiadania. Byłam w stanie rozmawiać z nią o tym co piszę tylko przez telefon, wtedy nie mogła widzieć mojej twarzy i wiedzieć, że część z moich słów to kłamstwa.



Trochę nieciekawy ten początek. Trudno mi rozpocząć jakąkolwiek akcję, która będzie w stanie wprowadzić w fabułę i jednocześnie was nie znudzi. Ciągłe pisanie kto kim jest uznaję za beznadziejnie, choć czasem sytuacja tego wymaga, więc wybaczcie jeżeli będę pisać w ten sposób.

czwartek, 2 czerwca 2016

0.50 Prolog

Można powiedzieć, że sfałszowane nuty piosenki odzwierciedlały jego cały dzień, albo gorzej, cały jego poprzedni tydzień, o ile nie rok. Brzmiały okropnie, raniły uszy i sprawiały, że miało się ochotę na odcięcie sobie głowy, byle więcej tego nie słyszeć. Luke Hemmings czuł dokładnie to.
Ale i tak mimo dzwonienie w uszach siedział w tym barze, przy prawie pustej butelce piwa i przeklinał w myślach chłopaka na scenie, który tak okropnie kaleczył piosenkę Jasona Walkera. Westchnął ciężko i jednym łykiem opróżnił butelkę. Zmierzwił swoje blond włosy, które i tak nie były perfekcyjnie ułożone, jednakże wiele razy słyszał, że ten nieład mu pasował.
Liliana Eastwood lubiła ten bar, nawet mimo zawodzenia chłopaka, który nieudolnie śpiewał (albo według niej - jęczał) słowa piosenki Echo.
Od niemal pół godziny rysowała w swoim notatnika chłopaka siedzącego w drugim kącie sali. Co chwila zerkała na niego, kodowała w głowie jakiś szczegół jego twarzy, a potem przynosiła to na papier przed sobą.
- Nadal tu jesteś? - usłyszała obok siebie.
Za ladą przy której siedziała stał wysoki brunet, ubrany w ciemnoszarą koszulkę, jak każdy kto pracował w Benny's.
- Tak, James. I prawdopodobnie będę tu przez następną godzinę, więc nie musisz chodzić i sprawdzać co pięć minut - wyjaśniła zerkając na niego, a potem powróciła do rysowania blondyna z kolczykiem w ustach.
- Ile wypiłaś? - spoważniał czekając na odpowiedź brunetki.
Z kpiącym uśmiechem chwyciła za butelkę piwa przed sobą i uniosła ją chlupiąc płynem w środku.
- Tylko to, nie martw się. Wyjdę stąd bez niczyjej pomocy.
Wzruszył ramionami i odszedł, bo jakiś facet zawołał go zapewne po dolewkę wódki, czy czegokolwiek co miał w szklance.
Po raz enty tego wieczoru jej wzrok powędrował do blondyna, który w tym momencie jakby czując jej spojrzenie na sobie zerknął w jej kierunku.
Przez chwilę nie wiedziała co zrobić, po kilku sekundach zastanowienia posłała mu łobuzerski uśmieszek czekając na reakcję.
Luke też się uśmiechnął. Nie wiedział dlaczego. Stwierdził, że ta dziewczyna jest jedną z niewielu osób spotykanych w ostatnich miesiącach, która nie patrzyła na niego, jak na kogoś, kogo omija się szerokim łukiem. Dziewczyna po kilku sekundach spuściła wzrok i wróciła do bezgrania po jakiejś kartce, albo czymś innym, nie mógł tego ocenić z tej odległości.
Liliana nawet po kilku sekundach wciąż się uśmiechała, rzadko kiedy w tym barze pojawiał się ktoś kogo nie znała, więc ktokolwiek nowy sprawiał jej odrobinę rozrywki.
Znów spojrzała w kierunku blondyna, ale jego już tam nie było. Westchnęła ciężko i pociągnęła kolejny łyk z butelki.
- Niezły rysunek - powiedział ktoś, kto właśnie usiadł obok niej.
- Dzięki - mruknęła pod nosem kolejny raz poprawiając kontur oczu i kolczyk w ustach na rysunku.
Gdy poczuła, że domniemany ktoś nachyla się nad jej ramieniem wreszcie spojrzała na tą osobę.
Chłopak z kolczykiem we własnej osobie siedział obok niej i lustrował wzrokiem jej dzieło.
- Całkiem nieźle - pochwalił. - Ale... - położył swoją dłoń na jej i pokierował ją po kartce kreśląc kilka linii - bliznę mam nieco niżej, a kurtka jest trochę bardziej postrzępiona - wyjaśnił.
Zabrał rękę i jeszcze raz ocenił całość.
- Idealnie - powiedział.
- Miło to słyszeć. Choć niezbyt lubię, gdy ktoś zmienia moje rysunki.
- Tym razem musisz się z tym pogodzić - wzruszył ramionami i z wyrazem samozadowolenia na twarzy oparł się o ladę za sobą.
Chłopak na scenie sfałszował kolejną nutę, Luke skrzywił się i posłał spojrzenie pełne odrazy. Mimo to nastolatek o ciemnych włosach wciąż grał na scenie, zupełnie nie przejmując się tym, że każdy ma go dość.
- Jakim cudem dajesz radę tu siedzieć? - spytał.
- Gdyby nie pewne okoliczności, nie przychodziłabym tu wcale.
- Jakie okoliczności?
- Można powiedzieć, że istnieje kilka powodów. Jednym z nich to jest, że nie jestem do końca legalna, a tu nie sprawdzają dowodów - zgryzła swoje usta pomalowane bordową szminką.
Wołała powiedzieć to i zostać uznana za jakąś gówniarę, niż tłumaczyć, że sprawia jej przyjemność oglądanie ludzi upijających się w trupa. Ciężko jest tłumaczyć zwykłym śmiertelnikom czego wymaga bycie artystą
Kolejny przeraźliwy fałsz zagłuszył wszystko wokół w barze, a Luke aż zatkał dłońmi uszy i mocno zacisnął powieki.
- Jak można tak zniszczyć Jasona - jęknął. - Mam ochotę sam wejść na scenę i zrobić to lepiej - wyznał.
Był pewien, że potrafi zrobić to lepiej. Gra na gitarze była dla niego prawie tak łatwa jak wiązanie sznurowadeł (pomińmy fakt, że robił to niezwykle rzadko i przez to często zdarzało mu się przewracać). Nuty z wielu piosenek potrafił zagrać po pierwszym usłyszeniu. Tylko głos... Nie sądził, że jego umiejętności wokalne są zachwycające. Ale bycie gorszym od szatyna na scenie, było szczerze mówiąc nie możliwe.
- Nie radzę. Ten chłopak - wskazała głową na scenę - to syn właściciela.
- I wszystko jasne - westchnął.
- Dokładnie.
Podniosła do ust butelkę i wypiła kolejnego łyka. Odstawiła butelkę i przyciągnęła bliżej siebie notes.
- Zazwyczaj podpisuję to co narysowałam - zaczęła i przeniosła swój wzrok na niego. Figlarskim uśmiech widniał na jej ustach. - Problem w tym, że nie znam twojego imienia - wyjaśniła.
Zastanawiał się, co odpowiedzieć. Wydawała się skomplikowana, a on jak to on, nie lubił łatwych rozwiązań.
- Możesz nazwać mnie jak chcesz - odparł.
- Myślę, że imię Jack by Ci pasowało - roześmiała się - albo jeszcze lepiej, gdybyś miał na imię Maggie - sarkastyczny śmiech wydostał się z jego ust. - Jednak mimo wszystko miło byłoby poznać twoje imię - wzruszyła ramionami niby lekceważąco.
Westchnął ciężko, a potem wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Luke Hemmings.
- Liliana Eastwood - odparła z uśmiechem i uścisnęła jego dłoń. - Więc, może opowiesz mi coś o sobie, Luke? - podobał mu się sposób w jaki wypowiedziała jego imię.
- Może przy następnym spotkaniu - odparł i wstał z wysokiego stołka.
- Będzie następne? - spytała i obróciła się, by być twarzą do niego.
- Nigdy nie wiadomo - uśmiechnął się szelmowsko. - Trzymaj się, Lili.
- Do zobaczenia, Luke - odpowiedziała.


No to zaczynamy.
Liliana to dziewczyna kochająca kłopoty, szczególnie te, w które wplątuję główną bohaterkę swoich opowiadań publikowanych w internecie.
   I wszystko byłoby okay, gdyby nie wyznawała zasady, że pisarz powinien opisywać własne doświadczenia.
   I o ile jej życie wcześniej bywało ciekawe, to gdy pewien blondyn imieniem Luke pojawił się w obskurnym barze tej samej nocy co ona... stało się jeszcze gorsze.
   A Luke co by o nim powiedzieć. Zależy mu tylko na jednej rzeczy, jednej jedynej, którą bezgranicznie kocha. I bynajmniej nie jest to on sam (choć można by tak pomyśleć). Tym czymś jest muzyka.
   Dlatego właśnie ten blondyn posiadający tą tak zwaną artystyczną duszę nie zawsze myśli racjonalnie i przez to ciągle pakuje się w kłopoty.
   Więc teraz podsumowanie. Chłopak i dziewczyna, artyści amatorzy, muzyk, który działa impulsywnie i pisarka, która nigdy nie wie kiedy przestać.
   To się nie może skończyć normalnie.

"Jesteśmy Artystami, Lili. To nasze usprawiedliwienie na szaleństwo."