środa, 22 czerwca 2016

Rozdział 1 (cz. 1): Pisarze to szaleńcy, którzy dobrze sie maskują...

Objawiać sztukę, ukrywać artystę - oto cel sztuki. ~ Oscar Wilde "Porter Doriana Graya"


LILIANA
Lucy obróciła się w kierunku chłopaka.
- Co powiedziałeś? - syknęła.
Wściekłość opanowała jej ciało do tego stopnia, że cała dygotała. Dłonie silnie zaciśnięte w pięści sprawiały, że czuła jak paznokcie wbijają się w jej skórę.
- To co usłyszałaś - odpowiedział z uśmiechem pełnym jadu.
- Nienawidzę cię - powiedziała, a potem odwróciła się i odeszła.
Mimo łez zbierających się w kącikach oczu, poszła przed siebie z głową wysoko uniesioną.
A on nadal stał w tym samym miejscu, oniemiały po słowach jakie wpłynęły z jej ust. 'Nienawidzę cię' tyle razy zdarzało się, że coś zgrzytało pomiędzy nimi, ale jeszcze nigdy nie powiedziała czegoś, co było w stanie zranić go tak bardzo.
Uśmiechnęłam się pod nosem i kliknęłam na przycisk z napisem opublikuj, a potem zamknęłam laptopa i położyłam go na biurku.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 
 
Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, czy naprawdę jesteś wolny? Co to słowo 'wolność' znaczy?
Otóż według mnie nikt z nas nie jest do końca wolny. Nie ważne czy masz pięć, piętnaście, dwadzieścia pięć czy pięćdziesiąt lat, zawsze istnieje coś (w gorszych przypadkach ktoś) co wiąże nam ręce niczym żelazny łańcuch. Mogą to być rodzice, praca, ukochana, dziecko, projekt do wykonania, praca domowa do odrobienia, dosłownie cokolwiek.
W moim wypadku, mając osiemnaście lat, była to szkoła.
Toteż właśnie w ten poniedziałkowy poranek musiałam zerwać się z łóżka, doprowadzić do stanu używalności i wybiec z mieszkania, gdy uświadamiam sobie, że jestem już spóźniona na pierwszą lekcję. Zwyczajna rutyna.
Jednak punktualnie (choć zależy jak i dla kogo) o ósmej (piętnaście, ale o tym wspominać nie warto) wbiegłam do szkoły trzymając w dłoni kubek po napoj bogów w środku. Co będę tłumaczyć, tamtego ranka bez dawki kofeiny nie byłabym w stanie funkcjonować.
W pośpiechu wyrzuciłam kubek do kosza i zapukałam w drzwi sali chemicznej, by zaraz wpaść tam z uśmiechem pełnym skruchy.
- Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie - powiedziałam.
- To kolejny raz w tym miesiącu, panno Eastwood - złośliwy ton nauczycielki nie robił już na mnie wrażenia. - Zapraszam do tablicy.
Jakby inaczej!?
Mogłam cieszyć się z tego, że podobne zadanie rozwiązałam ucząc się jakiś czas temu. Oczywiście to nie znaczyło, że to potrafiłam, ale moja odpowiedź była bliska poprawnej.
Udało mi się przetrwać te lekcje, najgorsze tego dnia miało niestety jednak nadejść.
- Anie! - przeraźliwy pisk przebił się przez gwar licealistów wysypujacych się z sal na korytarz.
Skrzywiłam się lekko, ale gdy odwróciłam się w kierunku osoby, która to wykrzyknęła końcówkę mojego imienia uśmiechałam się jednym z wyćwiczonych uśmiechów.
- Hej, Jessie - zwróciłam się do niskiej blondynki, która nawet na szpilkach nie dorównywała mi wzrostem.
- Dlaczego nie było cię na mojej imprezie w piątek? - spytała.
- Byłam bardzo zajęta. Domyślam się, że wiele mnie ominęło, co? - staram się odwrócić jej uwagę od powodu mojej nieobecności.
- Właśnie! Nie uwierzysz co się stało - w tym momencie zaczęła opowiadać mi historie o... nie mam pojęcia czym, nie słuchałam jej.
- Wybacz, Jessie - przed nami pojawia się moja przyjaciółka Nori - Ale muszę zabrać Annę ze sobą.
Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Pomachałam do farbowanej blondynki na pożegnanie, starając utrzymać się na twarzy sztuczny uśmiech i pozwoliłam zaciągnąć się w kierunku szafek.
- Co ta szmata od ciebie chciała? - zadała mi pytanie, gdy ustałyśmy pod moją szafką.
- Dowiedzieć dlaczego nie było mnie w piątek - wzruszyłam ramionami i otworzyłam szafkę, by wrzucić do środka niepotrzebne książki.
- Znów siedziałaś w tym obskurnym barze, prawda? Przecież i tak nigdy nie ma tam nikogo fajnego.
Teraz był. Moje myśli zaczęły błądzić wokół blondyna z kolczykiem w ustach. Szybko się opamiętałam i przytomniej spojrzałam na blondynkę przed sobą, która w tym momencie bawiła się końcówkami włosów zafarbowanymi na fioletowo.
- Coś się stało na tej imprezie? - dopytałam z powodu jej dziwnego zachowania.
- Nie, chociaż... Zapomnij. Widzimy się na lunchu - krzyknęła, gdy się ode mnie oddalała.
- Cokolwiek - prychnęłam pod nosem.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Gdy usiadłam na stołówce Nori obowiązkowo zaczęła ten nieprzyjemny temat.
- W necie jest nowy rozdział.
- No i co w związku z tym? - odpowiedziałam lekceważąco.
- Naprawdę jest niezły, powinnaś przeczytać. Lucy wymiata - uśmiechnęła się rozmarzenie.
Jest jedną rzecz, której moją przyjaciółka o mnie nie wie. To, że te wypociny, które ona tak namiętnie czyta w internecie (ona i chyba każda dziewczyna w moim liceum) są mojego autorstwa. No ale tego nie wie nikt i nikt nie powinien się dowiedzieć.
- Wybacz, ale wolę poczytać coś, co jest prawdziwą książką.
Sięgnęłam do torby i wyjełam z niej jakąś starą podniszczoną książkę, której tytułu nie potrafię sobie teraz przypomnieć i zaczęłam czytać.
- Wolisz jakąś tandetną literaturę niż coś co jest życiowe i naprawdę pouczające, pełne emocji...
- Tak. Wolę tandetną literaturę. Coś jeszcze? - wkurzyłam się, jak zwykle. Wolałam udawać, że tego nienawidzę niż się wygadać.
- Ale przeczytasz? - uśmiechnęła się przepraszająco.
- Jak znajdę chwilę to przeczytam, żebyś mogła mi się wygadać - odparłam i wróciłam do książki.
Och, czasami miałam swoją przyjaciółkę za kompletną idiotkę. W opowiadaniu było tyle wskazówek dotyczących autora, jednak nikomu do tej pory nie udało się tego domyślić.
- A tak w ogóle, czy Jessie dalej myśli, że masz na imię Anna? - wskazała na mnie plastikowym widelcem.
- Prawdopodobnie. Nikt jej nie uświadomił, że Anna, to skrót od Liliana. Z dwojga złego wolę to niż, jakby chciała mówić na mnie Lili - wzdrygam się.
- Wyobrażasz sobie jej skrzeczący głos? - Nori i ja wybuchłyśmy śmiechem.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Wieczorem gdy byłam w domu usiadłam przy biórku i zabrałam się za pisanie kolejnego rozdziału. Nijak mi to nie szło.
Przez cały dzień myślami byłam przy chłopaku poznany w piątek w nocy. Nie uznawałam tego za nic nadzwyczajnego, zawsze tak miałam po spotkaniu kogoś nowego, znaczy sie przez następny tydzień myślałam o tej osobie, a potem zapomniałam o jej istnieniu.
Tylko, że w Luke'u było coś co sprawiało, że nie potrafiłam o nim zapomnieć. Od tak urok chłopaka, przed którym ostrzega się dziewczyny.
W dużej mierze myślałam o nim, bo przypominał mi Calena - głównego bohatera mojego opowiadania. Był tajemniczy i miał coś w swoim spojrzeniu, co samo w sobie sprawiało, że człowiek był jak sparaliżowany i nie potrafił oderwać wzroku, dopóki on tego nie zrobił.
Przerwałam swoje rozmyślenia, bo usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, gdzie już była Beth robiąca sobie kawę.
- Wyglądasz koszmarnie, mamo - powiedziałam.
Elizabeth, częściej zwana Beth nie była do końca moją mamą. W skrócie wyglądało to tak: Moja matka zmarła gdy miałam pięć lat, wtedy też mój tata pogrążył się w żałobie z której wyciągnąć potrafiła go tylko Elizabeth. Zostali małżeństwem po dwóch latach znajomości, a Beth zatroszczyła się o mnie jak o własną córkę, niszcząc w ten sposób stereotyp o złej macosze.
- Wiem, przeprowadzałam ciężką operację, dosłownie trzy godziny stania nad pacjentem - opadła zmęczona na krzesło.
- Tata się odzywał? - spytałam.
- Mhm. Zarezerwował nam bilety na lot za miesiąc, ale może uda mu się wyrwać z Londynu wcześniej - uśmiechnęła się.
- Byłoby świetnie - potwierdziłam.
Nigdy nie widziałam osób tak tęskniących za sobą jak Beth i mój ojciec. Jednak musiał pracować w Anglii i przyjeżdżał do nas co jakiś czas zostając na około miesiąc.
- Nie możesz się doczekać, co? - dopytałam.
- Tak. Jednak wolałabym jechać do niego niż on znów do nas. Będzie tylko narzekał i pewnie znów stwierdzi, że powinnyśmy się przeprowadzić.
No tak. Mimo, że pieniędzy nam jakoś szczególnie nie brakowało, to mieszkałyśmy w małym mieszkaniu na przedmieściach.
Ale ja i moja macocha lubiłyśmu to miejsce, bo miało swój klimat. Cały budynek zbudowany z czerwonej cegły był porośnięty bluszczem, a w każdym mieszkaniu byli ludzie, których nie znalazłoby się nigdzie indziej. Ale opowiem o nich innym razem.
- Muszę zadzwonić do Nori - powiedziałam po przypomnienieniu sobie o rozmowie, którą odbyłyśmy na stołówce.
Pognałam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, w międzyczasie wybierając numer do przyjaciółki.
- Halo - jej głos zabrzmiał w słuchawce.
- Przeczytałam - mówię uśmiechając się, lecz staram się utrzymać chłodny ton, jakbym mówiła o czymś okropnym.
- Super! - zapiszczała. - Nie rozumiem Calena, jest taki jakiś niogarnięty życiowo. Ale Lucy to najlepsza postać z jakiejkolwiek książki, którą kiedykolwiek przeczytałam!
Nie było dużo tych książek - pomyślałam.
Rozmawiałam z nią jeszcze godzinę. Ja narzekałam, ona wychwalała treść opowiadania. Byłam w stanie rozmawiać z nią o tym co piszę tylko przez telefon, wtedy nie mogła widzieć mojej twarzy i wiedzieć, że część z moich słów to kłamstwa.



Trochę nieciekawy ten początek. Trudno mi rozpocząć jakąkolwiek akcję, która będzie w stanie wprowadzić w fabułę i jednocześnie was nie znudzi. Ciągłe pisanie kto kim jest uznaję za beznadziejnie, choć czasem sytuacja tego wymaga, więc wybaczcie jeżeli będę pisać w ten sposób.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz