środa, 22 czerwca 2016

Rozdział 1 (cz. 2) : ...a muzycy są jeszcze gorsi od nich.

So let's run away
They will have to find another heart to break,
Why don't we just run away,
Never turn around, no metter what they say
We'll find our way
~All Time Low - 'Runaways'


LUKE 

Myślałeś kiedyś o ucieczce? O rzuceniu wszystkiego nie zwracając uwagi na możliwe konsekwencje?
   Wiele osób chce uciec, nie ważne dokąd, nie ważne kiedy, jak i z kim. Po prostu chce się uwolnić, móc być z dala od czegoś, co tylko przysparza nam stresu i problemów.
   Ja uciekłem od wszystkiego i to aż na inny kontynent.
   Dlatego w tamtym momencie w poniedziałkowy poranek o szóstej nad ranem obudziłem się w pustym mieszkaniu z bólem głowy, nie potrafiąc przypomnieć sobie szczegółów ostatniej nocy.
   A raczej mogłem, bo nie wypiłem aż tyle, żeby urwał mi się film. Po prostu tak wolałem. Odpuścić, zapomnieć,  ruszyć do przodu. Jak zawsze.
   Podniosłem się z materaca, który służył mi za łóżko i ruszyłem do łazienki, która była jedynym pomieszczeniem, które porządnie wyglądało. W reszcie były tylko położone panele na podłodze, oprócz kuchni, gdzie stała kuchenka i szafka ze zalewem. Można to było prawie nazwać pustostanem.

   Cóż... Na tyle było mnie stać. A i tak było to lepsze niż mój samochód, w którym mieszkałem przez kilka pierwszych tygodni.
   Ogarnąłem się, a potem wyszedłem z mieszkania. Wsiadłem do auta i wyjąłem komórkę, żeby sprawdzić adres, który zdobyłem poprzedniej nocy (a zdobycie go naprawdę wiele mnie kosztowało). Mogłem pojechać do jedynej osoby, która mogła (ale nie musiała) mieć do mnie choć trochę szacunku, albo miałem możliwość kolejny raz uciec.
Za dużo razy już uciekłem.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Ze wszystkich żenujących momentów mojego życia ten jeden - gdy stałem na schodach przed małym domem przy plaży, czekając aż ktokolwiek otworzy mi drzwi - mogłem śmiało zaliczyć do pierwszej dziesiątki.
W końcu drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się chłopak o włosach zafarbowanych na zielono. Michael Clifford - mój były przyjaciel.
Dlaczego były? Nie wiem czy w tym momencie ja albo on byliśmy w stanie określić się tak nawzajem.
Zlustrował mnie obojętnym spojrzeniem. Przez chwilę po prostu staliśmy patrząc się na siebie, ja byłem pełen niepewności, a co działo się w jego głowie mogłem tylko zgadywać. Nie zrobiłem nic, nie odezwałem się ani słowem, jedynie czekając na jakiekolwiek zdanie od niego. Chociażby 'wynoś się' byłoby w tej chwili znaczące, bo nie byłoby kłamstwem, których w ostatnim czasie wiele się nasłuchałem.
Z moich rozmyślań do rzeczywistości przywrócił mnie jego cios, prosto w moją szczękę. Należało mi się. Uderzył mnie tak mocno, aż zatoczyłem się do tyłu i musiałem przytrzymać się barierki od werandy, żeby nie upaść. Instynktownie przyłożyłem dłoń do obolałego miejsca, czując jak powoli zaczyna puchnąć.
Ale nadal tam stałem, czekając co nastąpi dalej.
Michael ciężko dyszał, całe jego ciało drżało. Jednak nie obawiałem się kolejnego ciosu, a jedynie słów, które miałem lada moment usłyszeć.
- Wiesz, że twoi rodzice twierdzili, że jesteś w Melbourne? - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Ash za to upierał się, że rezerwowałeś lot do Londynu. A Calum mówił, że w twoich planach był Nowy Jork - wypomniał mi z bólem.
- Byłem w niektórych z tych miejsc - spojrzałem gdzieś w bok, byle tylko uniknąć jego wzroku.
W tamtej chwili zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy. I nie, nie chodzi mi o to, że Clifford ma niezły prawy sierpowy. Zdałem sobie sprawę, że na tym świecie nie istnieje osoba bardziej niebezpieczna i nieprzewidywalna niż zraniony przyjaciel.
- Fajnie, że miałeś frajdę z tego, że oszukałeś osoby, którym na tobie zależy - widziałem jak mocno zacisnął dłonie w pięści, jakby przygotowywał się do kolejnego uderzenia.
- Nie taki byk mój cel - wyznałem opuszczając bezwładnie ramiona wzdłuż ciała.
- Więc co robiłeś? - prawie wykrzyczał. - Nie dawałeś żadnego znaki życia! Z kim byłeś? Gdzie mieszkałeś?
Wyjąłem kluczyki z kieszeni i uniosłem je na wysokość jego oczu.
- W moim aucie - powiedziałem uśmiechając się lekko.
- Jakim cudem ty jeszcze żyjesz? - spytał kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Bez ciebie było ciężko.
W końcu Clifford nie wytrzymał i parsknął gorzkim śmiechem, po czym przyciągnął mnie do siebie i zamknął w przyjacielskim uścisku.
- No ja myślę, Luke.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Z przyjaciółmi tak to jest, że możesz ich wkurzać na każdy możliwy sposób, ale jeśli ta przyjaźń jest prawdziwa, to oni cię nie opuszczą.
Oczywiście to nie gwarantuje tego, że w zemście nie obiją ci twarzy (tak jak mi) ale wtedy będziesz wiedzieć, że ci się należało.
Właśnie o takich rzeczach myślałem, gdy siedziałem na plaży za domem Mike'a przyciskając do twarzy worek z lodem.
- Masz wszystkie zęby na miejscu? - zapytał mnie, gdy wyszedł z domu z dwoma butelkami piwa.
- Tak - powiedziałem posyłając mu kpiący uśmiech. - W liceum biłeś się lepiej - dodałem.
- Nie miałem na kim ćwiczyć - podał mi butelkę i usiadł na piasku obok mnie.
Dzień był dość chłodny jak na San Francisco, na plaży byłem tylko ja i on, bo przychodzili tu tylko ludzie mieszkający w pobliżu.
- Więc co sprawiło, że uciekłeś? - Mike odezwał się po dłuższej chwili.
- Wydaje mi się, że znasz odpowiedź na to pytanie - powiedziałem.
- Camille? To przez nią? - spytał.
- Nie - pokręciłem przecząco głową. - Nawet nie umiem tego dokładnie wyjaśnić.Odgarnąłem z twarzy włosy potargane przez wiatr.
- Spróbuj.
- Po prostu miałem ambitny plan, który niezbyt pokrywał się z tym wszystkim, czego moi rodzice, dziewczyna, a nawet część przyjaciół chciała dla mnie.
- Wypaliło coś z tego? - spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Nie.
- To dlaczego nie odzywałeś się przez niemal trzy lata? Co nie pozwalało ci wrócić?
Pociągnąłem długi łyk z butelki tylko po to, żeby możliwie jak najdłużej nie musieć odpowiadać.
- Duma - prychnąłem pod nosem.
Kiwnął tylko głową na znak, że mnie rozumie.
- A co działo się z tobą? Z chłopakami? - spytałem.
Odłożyłem lód na piasek obok siebie.
- Kontakt z nimi też mi się popsuł - wypowiedział to bez cienia wyrzutu w moim kierunku. Ale mimo to wiedziałem, że to moja wina. - Ash podobno jest w Los Angeles, studiował tam ekonomię. Calum pojechał do Nowego Orlenu za jakąś laską. Nie ma pojęcia co u nich - westchnął.
- A co z tobą?
- Mieszkam tu, pracuję naprawiając auta, żyję chwilą - wymienił konkrety i opróżnił butelkę do końca.
Mike spojrzał na mnie i wybuchł śmiechem.
- Jakie to wszystko jest nienormalne! - wykrzyknął. - Zjawiasz się u mnie po trzech latach, ja na starcie uderzam cię w twarz. A teraz siedzimy tu i rozmawiamy, jakbyśmy nadal byli tymi samymi dzieciakami z liceum.
- I co w tym złego? Oczywiście uderzenie mnie w twarz było najgorszą częścią tego dnia - wspominałem mu.
- Mi tam się podobało - uderzył mnie lekko w ramię, a potem podniósł się, otrzepał spodnie i podał mi rękę, żebym ja też wstał.
- Co robimy? - spytałem, gdy kierowaliśmy się w stronę domu.
- To co zawsze na zgodę. Idziemy pograć na gitarach - poklepał mnie po ramieniu i wsunął się do środka domu.

↗ ↙ ↖ ↘ ↗ ↙ ↖ ↘ 

Nad ranem we wtorek wysiadłem z auta w pobliżu swojego domu. Zegarek na moim nadgarstku wskazywał szóstą pięćdziesiąt, ale nie byłem aż tak zmęczony mimo, że cały dzień spędziłem z Cliffordem. Noc w sumie też, bo po tym gdy rozmawialiśmy przez kilka godzin, nadrabiając trzy stracone lata, stwierdził, że na trzeźwo nie jest wstanie przetrawić tyle informacji. Dlatego pojechaliśmy do baru, a potem na mnie spadł obowiązek odwiezienie jego pijanego tyłka do domu. Miał naprawdę słabą głowę.
Przeczesałem palcami włosy i skierowałem się w kierunku wejścia do swojego mieszkania. Wybrałem drogę na tyłach budynków, która była krótsza. W tamtym miejscu mogłem wejść do swojego mieszkania po schodach przeciwpożarowych, co zaoszczędziłoby mi spotkania z jakimś pijakiem, który często sypiał na klatce schodowej.
Przechodząc tamtędy obok innego budynku usłyszałem nucenie piosenki. Przystanąłem na chwilę, by skupić się na znanej mi melodii.
- Well somebody told me that i would be a dreamer for life - głos był cichy i melodyjny, dziewczęcy.
Dochodził gdzieś z góry, zapewne ktoś siedział na schodach przeciwpożarowych, albo miał otwarte okno.
- Somebody told me that I would never reach the other side. Well you say I'm old news, but cross your fingers I'm your to lose. What if i told you, things will never improve.
- And if I've lived a lie, will someone meet me on the other side - sam zacząłem cicho śpiewać.
Głos umilkł.
- So I can burn out bright. So I can burn. So I can burn.
Z okna na trzecim piętrze wyjrzała jakaś osoba. Chwilę zajęło mi rozpoznanie w niej dziewczyny z baru - Lili.
- Wcześniej bazgrałeś po moim rysunku, a teraz wcinasz się w moją piosenkę - uśmiechnęła się, albo skrzywiła ciężko mi to było ocenić z tak dużej odległości, dodatkowo patrząc w górę.
Jedno było pewne rozpoznała mnie.
- Z tego co wiem, to piosenka Josha Franceschi, nie twoja - odparłem posyłając jej szelmowski uśmieszek.
- Ale teraz ja ją śpiewałam - oparła się przedramionami o parapet.
- Ja też.
- Byłam pierwsza - zaprotestowała.
- A ja drugi. Czy to coś zmienia? - spytałem.
- Tak. Sprawia, że zaczynasz mnie irytować - odgarnęła ciemne loki z twarzy.
- Wcześniej tego nie robiłem? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Nie aż tak. Co tu robisz, Luke?
- Wracam do domu - powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Pamiętam, że miałeś powiedzieć mi coś o sobie, przy następnym spotkaniu - wspomniała. - A ty pamiętasz, że to powiedziałeś?
- Może przy kolejnym.
- Myślisz, że chcę znów cię spotkać?
- Kto by nie chciał? - oboje cicho się roześmialiśmy. - Możesz być znów w Benny's w piątek? - spytałem.
- Najpierw muszę zdecydować, czy chcę się jeszcze z tobą spotkać - odpowiedziała odsuwają się od okna.
- Co to znaczy? - dopytałem chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź.
- Do zobaczenia, Luke.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz